Jean Wauthier urodził się 22 marca 1926 r. w archidiecezji Cambrai w północnej Francji. Razem z rodziną musiał uciekać przed niemiecką inwazją na południe Francji. Tam kontynuował rozpoczętą wcześniej drogę powołania w małym seminarium diecezji Agen (1941–1944). W listopadzie 1944 r. wstąpił w Pontmain do nowicjatu Zgromadzenia Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej. W uroczystość Wszystkich Świętych w 1945 r. złożył pierwsze śluby zakonne. Po dwóch latach studiów filozoficznych odbył służbę wojskową w oddziale spadochroniarskim. Następnie powrócił do scholastykatu w Solignac, gdzie przez cztery lata studiował teologię. 8 grudnia 1949 r. złożył śluby wieczyste. 17 lutego 1952 r. został wyświęcony na księdza. W liście skierowanym do superiora generalnego poprosił o pierwszą obediencję do Laosu. Dotarł na wymarzoną misję 26 października 1952 r. Został zaangażowany w pracę pośród najuboższych, a dokładnie pośród plemienia Kmhmu´. Razem z nimi uciekał przed działaniami wojennymi do nowych siedlisk. W 1961 r. został skierowany na dwa lata do pracy w niższym seminarium w Paksane, w czasie której również oddawał się ukochanemu przez siebie duszpasterstwu wśród najuboższych. W grudniu 1963 r. powrócił do apostolatu wśród Kmhmu´. Zajmował się formacją katechistów dla tego doświadczonego dramatem wojny miejsca. Ostatnie lata spędził w Hin Tang przy rozdzielaniu pomocy humanitarnej. Jego skuteczna walka z nadużyciami władzy wobec ubogich sprowadziła na niego zagrożenie ze strony skorumpowanego wojska. Został zamordowany w nocy z 16 na 17 grudnia 1967 r. w czasie pracy ewangelizacyjnej w jednej z wiosek. Został pochowany na cmentarzu katolickim w Vientiane. W dzień po śmierci o. Jeana Wauthiera jeden z katechistów napisał do swoich rodziców: Ojciec Jean umarł, ponieważ nas kochał i nie chciał nas porzucić.
Przez trzy lata byłem z uciekinierami, którzy przeszli do ukrycia. Uciekali tysiącami w nocy, w deszczu, w zimnie schodzącym z górskich szczytów. Ledwo zabrali cokolwiek z wyjątkiem swoich dzieci. Wolą żyć w dżungli, pozbawieni niemal wszystkiego, ale wolni. Są chwile, kiedy potrzebujemy bardziej wolności aniżeli ryżu. Jest ich być może 30 000 do 40 000. Moja rodzina nic nie mówi. Akceptują to. „Zachowują te rzeczy w swoich sercach”, jak wszystkie rodziny misjonarzy. Bez wątpienia dlatego ich odlegli synowie mogą coś zrobić. Kwiaty i owoce rosną silne, ale korzeń jest tysiące mil stamtąd. Jako ksiądz jestem samotny. Ale są wszyscy ludzie. Z powodu wojny żyję bardzo blisko nich. To oni zrobili mój dom, tak jak jeden z ich własnych: prostokąt 8 na 6 m, z brudną podłogą, dachem z liści, ścianami z bambusa… Często z nimi pracuję. Wiedzą, że potrzebuję ich dla jedzenia, dla przetrwania, dla mojej obrony w niebezpieczeństwie. W zamian, kiedy nadarza się okazja, jestem pielęgniarzem, nauczycielem i próbuję dać im Pana „ciągle bardziej obficie”.
Rozmowa z bł. Jeanem Wauthierem dla czasopisma „Famille Éducatrice”, listopad 1966 r.