Nowicjusze z naszego klasztoru w dniach od 23 do 29 marca uczestniczyli w wykładach na temat Całunu Turyńskiego prowadzonych przez pana Jerzego Dołęgę-Chodasiewicza jednego z czterech polskich syndonologów.
Dla wierzącego istotne jest przede wszystkim to, że Całun jest zwierciadłem Ewangelii. Refleksja nad Całunem każe bowiem uświadomić sobie, że widniejący na nim wizerunek jest tak ściśle związany z tym, co Ewangelia opowiada o męce i śmierci Jezusa, że każdy człowiek wrażliwy, kontemplując go, dozna wewnętrznego poruszenia i wstrząsu. Te słowa Jana Pawła II wypowiedziane z okazji wystawienia Całunu Turyńskiego w 1998 r. najlepiej oddają zgodność wizerunku utrwalonego na płótnie z Pismem Świętym.
Odkąd pan Jerzy zobaczył tę Twarz, nic w jego życiu nie było już takie samo jak przedtem. Chociaż od tej chwili minęło prawie czterdzieści lat, Jerzy Dołęga-Chodasiewicz, wciąż przechowuje fotografię oblicza Człowieka z Całunu Turyńskiego. Nagłe olśnienie wyzwoliło w nim pasję poszukiwacza tak wnikliwego, że został jednym z czterech w Polsce syndonologów - badaczy Całunu Turyńskiego.
Uważa, że wszystkiemu winna jest jego kresowa natura, która sprawiała, że w życiu wciąż czegoś szukał. Urodził się w Warszawie, ale w mieście czuł się źle. Pociągały go bezkresne przestrzenie: - Genetycznie uwarunkowana tęsknota za stepem, bo rodzina pochodzi z kresowej szlachty ziemiańskiej - mówi z uśmiechem. Po skończeniu Liceum im. Adama Mickiewicza w Warszawie długo nie mógł się zdecydować, kim zostać. Chciał być jezuitą, ale musiał zrezygnować z zakonu, żeby utrzymywać chorą matkę. Próbował szczęścia na archeologii: zdał rysunek na pięć, ale pomylił Bolesława Krzywoustego z Chrobrym. Ponieważ dobrze rysował, zamierzał też startować na architekturę i ASP. - I nie wiadomo, jak długo jeszcze tak bym się miotał, gdybym nie spotkał Karola hrabiego Potockiego, leśnika, który często zapraszał mnie do swojej leśniczówki. Tam zrozumiałem, że tylko w lesie będę szczęśliwy - opowiada. To było pierwsze olśnienie w jego życiu. Skończył SGGW w Warszawie, na początku pracował w lasach gospodarczych w Białostockiem, a od roku 1969 był kustoszem Muzeum Przyrodniczo-Leśnego Świętokrzyskiego Parku Narodowego na Świętym Krzyżu. Obecnie mieszka w Kielcach.
Drugie olśnienie, które trwało zaledwie kilkanaście sekund, przeżył na schodach obserwatorium astronomicznego UW w Łazienkach, gdzie po maturze prowadził z kolegami pokazy nieba dla publiczności. - Szedłem właśnie na górę do biblioteki, gdy minął mnie Konrad Rudnicki, wybitny radioastronom z Torunia - wspomina. - Znał mnie z widzenia, bo przesiadywałem w obserwatorium całymi dniami. Zatrzymał się i wyjął z kieszeni fotografię ludzkiej twarzy, taką 6 na 9 cm. - Czy wiesz, co to jest? - zapytał. - Chyba coś podobnego do twarzy Chrystusa - odpowiedziałem. - Tak, mój drogi. To prawdziwy wizerunek twarzy Chrystusa z Całunu Turyńskiego - skinął głową z powagą. - Weź tę fotografię i obchodź się z nią z szacunkiem - powiedział i zbiegł po schodach. Patrzyłem na ten kawałek papieru, a w głowie kłębiły się myśli: - Dlaczego on mi to dał? Co to znaczy? Jeżeli mówi mi coś takiego wybitny polski astronom, a nie baba z magla, to coś musi w tym być. A jeżeli to jest prawdziwe, to co na to nauka? Muszę to zbadać.
I tak się zaczęło. Zaczął szukać wiadomości o Całunie w bibliotekach, czytelniach, seminariach. W roku 1978, jak co roku, pojechał na wakacje w Tatry. Po mszy w kaplicy na Wiktorówkach zszedł do kuchni na herbatę. Kiedy rozmowa zeszła na tematy teologiczne, nie wytrzymał i zapytał o Całun Turyński, a potem, zanim się obejrzał, już zasypywał rozmówców swoimi wiadomościami. Nie zauważył, że z kąta przygląda mu się bacznie pewien dominikanin. Po dyskusji podszedł do pana Jerzego i zagadnął: - Widzę, że interesuje się pan Całunem. Pomogę panu.
- I tak trafiłem do ojca Kowalczyka z Poznania, który miał kontakty z Turynem, a od niego wprost na wykład dr. Stanisława Waliszewskiego, seniora polskich syndonologów, który zaprosił mnie do współpracy w badaniach.
Syndonologia (nauka o Całunie Turyńskim, od greckiego słowa sindon - kawał płótna) powstała na przełomie XIX i XX wieku. Wszystko zaczęło się od amatorskiej fotografii Chrystusa z Całunu, wykonanej w roku 1898 przez Włocha Secondo Pia. Świat obiegła wówczas wiadomość, że wizerunek na tkaninie jest odbiciem negatywowym.
Trzy lata później Yves Delage, agnostyk, profesor anatomii na Sorbonie, gdy zobaczył tę fotografię, stwierdził zadziwiającą doskonałość anatomiczną odbitej postaci i zwrocił uwagę na nadzwyczajne piękno i majestat tego oblicza. Tak zaczęła się epoka badań naukowych Całunu jako znaleziska archeologicznego. Dziś syndonologia obejmuje 35 dyscyplin naukowych, m.in.: teologię biblijną, patrystykę, archeologię biblijną i ogólną, historię Kościoła, prawo hebrajskie i rzymskie, tekstylologię, antropologię, języki orientalne, numizmatykę, nauki przyrodnicze i medyczne... Nad fenomenem Całunu zastanawiają się setki uczonych-syndonologów różnych specjalności z całego świata.
Polską szkołę syndonologii zapoczątkował w latach 30. lekarz z Poznania, prof. Stanisław Karwowski. W roku 1981 z inicjatywy Jana Pawła II powołano w Krakowie przy Polskim Towarzystwie Teologicznym Studium Syndonologiczne, którego prezesem jest ksiądz profesor dr hab. Jerzy Chmiel, biblista i egzegeta. Członkami studium są także dr Stanisław Waliszewski, lekarz z Poznania, prof. dr hab. Władysław Fenrych, autorytet w dziedzinie biochemii medycznej z Poznania oraz mgr inż. leśnik Jerzy Dołęga-Chodasiewicz. Spotykają się ze sobą i kolegami z zagranicy na zjazdach, jeżdżą z wykładami do ośrodków akademickich, klasztorów.
- Syndonolodzy z Komisji Turyńskiej, mając relikwię na miejscu, nadal badają płótno zgodnie z programem - mówi Dołęga-Chodasiewicz. - Natomiast każdy z nas, opierając się na materiałach z Rzymskiego Centrum Syndonologii i Międzynarodowego Centrum Badań Całunu w Turynie, opracowuje różne hipotezy.
- Czy ja bym był dobrym syndonologiem, gdybym był niewierzący? - zastanawia się kustosz ze Świętego Krzyża. - Można to ująć tak: kiedy zacząłem się zajmować Całunem, traktowałem go w połowie jak obiekt naukowy, a w połowie jak tajemnicę wiary. I choć wiara nie polega przecież na dowodach w postaci tkaniny, nie mogę wyjść z kręgu oddziaływania tego płótna i wizerunku. Gdziekolwiek jestem, muszę mieć przy sobie fotografię tej Twarzy. Odkąd zobaczyłem całą odbitą postać Chrystusa, nie istnieje dla mnie na świecie nic innego godniejszego uwagi. To nie tylko mój problem. Wśród syndonologów jest wielu wyznawców różnych religii, którzy nagle przechodzą na katolicyzm. Robert Bucklin, Żyd, hematolog z Chicago, po czterech latach badań nad Całunem przyjął chrzest. Powiedział potem: Naraziłem się mojej rodzinie, ale nie potrafiłem oprzeć się tej Twarzy. Wiem, że nigdy się z nią nie rozstanę.